Panda - pies, którego miało nie być


Posiadanie psa, ba! Posiadanie jakiegokolwiek zwierzęcia wiąże się z jedną nieodzowną rzeczą — obowiązkiem opieki. Jeżeli przygarniamy zwierzaka, to powinniśmy to robić z pełną świadomością, że (o ile to nie rybka) zwierzę to będzie nam towarzyszyć przez najbliższych kilka, kilkanaście lat i niezależnie od wszystkiego my, jako opiekunowie mamy OBOWIĄZEK zapewnić mu dobre warunki życia, na które składają się opieka weterynaryjna, karma dobrana do potrzeb pupila i dbałość o psychiczne i fizyczne potrzeby futrzaka. A to, że to wszystko kosztuje? Cóż, trzeba się z tym liczyć.


No właśnie. Czy ja byłam w pełni świadoma, jak wymagająca jest opieka nad psem? Czy zdawałam sobie ze wszystkiego sprawę?
Oczywiście, że nie. Ba! Śmiało mogę powiedzieć, że byłam kompletnym laikiem i to Panda dopiero pokazała mi, ile wysiłku trzeba włożyć w to, żeby nam obu żyło się dobrze.


JAK PANDA DO MNIE TRAFIŁA?


Przygarnięcie tej rudo-brązowej puchatej wówczas kulki było bardzo… impulsywną decyzją. Z perspektywy czasu i przeżyć, jakich mi ten futrzak dostarczył, myślę sobie, że gdybym mogła się cofnąć w czasie to bym samą siebie w tyłek kopnęła za ten pomysł. Byłam świeżo po zakupie i wyremontowaniu własnego mieszkania, za niecałe dwa tygodnie wraz z moim panem mieliśmy się tam przeprowadzać, a tu masz ci los — koleżanka z pracy dała nam cynk o małej, trzymiesięcznej suni, która szuka domu.
Pierwsza moja myśl, zanim ją zobaczyłam — no fajnie, ale ja nie chcę psa, tylko kota (tak, planowałam mieć kota, serio). Koleżanka przesłała zdjęcie mojemu panu, a ten pokazał je mi. I koniec. W mojej głowie nastąpiła eksplozja, która wyczyściła wszystkie szare komórki, ja dostałam ślinotoku jak po porażeniu mózgowym, a moje serce nagle zatrzymało się. To był ten moment. Zakochałam się. A jeszcze jak usłyszałam, ze może trafić do schroniska, to już w ogóle me serce drżało. Mój mózg, po odzyskaniu sprawności jeszcze podrzucał mi jakieś całkiem konkretne kontrargumenty, żeby jej nie przygarniać, ale nie słuchałam. Podążyłam za sercem. I tak, urzeczona tym małym pyszczkiem i w ogóle, jej nieporadnością i uroczością podjęłam decyzję w ciągu niecałej doby (sic!), że Panda będzie moja (mój pan się trochę obawiał — najwyraźniej miał więcej oleju w głowie).
I tak oto tydzień później szłam z tym drżącym, przerażonym psim dzieckiem do domu moich rodziców. I sama byłam przerażona, bo moja mama jak usłyszała, co zaraz pojawi się u niej w domu, to mało ataku serca nie dostała (spoiler alert: mama pokochała Pandę).

To właśnie zdjęcie mnie w niej rozkochało.



NIEWIEDZA, KTÓRA WERYFIKUJE RZEZYWISTOŚĆ


No dobra. Dałam psu dom, dałam miskę i kąt do spania (tudzież całe łóżko). I co dalej? Oczywiście weterynarz i wszystkie obowiązkowe szczepienia — o Pandzie nie wiedziałam nic, poza tym, że została przygarnięta z ulicy. Nawet nie było dokładnie wiadomo, kiedy się urodziła. Pani weterynarz oceniła jej wiek na jakieś cztery miesiące, więc założyłyśmy, że przyszła na świat w okolicach stycznia. Panda okazała się zdrowa, co mnie niemiernie ucieszyło. Teraz już miało być z górki — zdrowy maluszek, to i kłopotów zero.
Ta, jasne.
O wychowywaniu psa guzik wiedziałam. A skoro nie mogłam poszczycić się wiedzą, to co z tego mogło wyniknąć? No w sumie niewiele.
Pozwałam Pandzie na zbyt wiele w jej szczenięcym okresie i efekty mogę obserwować dziś — Panda nie lubi obcych ludzi, ciągnie na smyczy (chociaż tutaj jest nieco lepiej niż kiedyś), szczeka na wszystko co ma czelność łazić za oknem, lub za drzwiami mieszkania. Wyraźnie jest bojaźliwym psem i nie zawsze wie, jak powinna się zachowywać. Nie socjalizowałam jej prawidłowo (psie przedszkole dużo by dało zapewne), mieliśmy próbę chodzenia na szkolenie, ale ze względu na moją i mojego pana zmianową pracę sporo spotkań nam przepadało, więc odpuściliśmy. Moja niewiedza doprowadziła do tego, że mam psa z problemami.
Na szczęście udało mi się chociaż ogarnąć temat lęku separacyjnego — Panda była początkowo tak do nas przywiązana, że obawiałam się o zostawianie jej samej w domu (bywa, że jest i dziesięć godzin sama). Udało nam się jednak zbudować w niej świadomość, że zostanie samej to nic złego i dzisiaj znosi to dobrze. Nigdy niczego nam nie zniszczyła, poza dywanem (na szczęście byłam na tyle mądra by kupić jakiś tani, którego nie było mi żal).
Na dzień dzisiejszy nie przepracowuję z nią za bardzo tych problemów — taka smutna prawda. Kiedy jest zbyt nakręcona pomagam jej się wyciszyć poprzez ćwiczenia komend i sztuczek, daję jej gryzaka, albo Konga z pasztetem. Wiem, że powinnam coś z tym zrobić, ale nie umiem zapanować nad jej emocjami, bo kiedy jest zbyt nakręcona to nikogo nie chce słuchać. Ale mam w planach jeszcze jedno podejście do szkoleń z behawiorystą. Nie chcę całkowicie odpuścić, bo wiem, że szkodzę tym mojemu psu.




CZY ŻAŁUJĘ, ŻE JĄ PRZYGARNĘŁAM?


Absolutnie nie! Nie jestem idealnym opiekunem dla niej, popełniłam masę błędów i to w moja wina, że Panda jest, jaka jest. Ale za żadne skarby świata nikomu bym jej nie oddała. Może szczekać, może ciągnąć na smyczy, może być kompletną furiatką — ale moja miłość do niej nie wzięła się z powietrza i każdego dnia, kiedy budzę się koło niej uśmiecham się, bo wiem, że zaraz zacznie mnie lizać po dłoniach i buzi — i jest to moja ulubiona pobudka. Uwielbiam jej radość, kiedy wracam z pracy, uwielbiam, kiedy przychodzi do mnie z zabawką, kładzie ją na ziemi, siada i patrzy na mnie wyczekująco. Kocham patrzeć w jej piękne oczy, to dzięki niej poznałam kilkoro świetnych ludzi u mnie na osiedlu, ona uczy mnie pokory i cierpliwości każdego dnia. Jej pojawienie się sprawiło, że czuję się bardziej spełniona, tak jakby wypełniła jakąś nieokreśloną pustkę we mnie. Dzięki Pandzie uśmiecham się częściej i jestem zwyczajnie szczęśliwa. Ta jedna, nieprzemyślana decyzja sprzed półtorej roku wprowadziła do mojego życia dużo więcej niż mogłabym się spodziewać. I każdego dnia, dziękuję temu upierdliwemu futrzakowi za to, że jest.




Komentarze

  1. Wzruszył mnie Twój wpis...
    Ścisnęło mnie w gardle.... przepraszam ale w tej chwili nie jestem w stanie nic napisać <3
    To piękny wpis, piękne jest to, że dałaś Pandzie dom i że uczyniła Ciebie tak szczęśliwą.... Panda jest naprawdę piękna i slodka i wierzę, że kocha Ciebie tak mocno jak Ty ją i Ty dajesz jej wiele szczęścia <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pisałam od serca, więc moje emocje pewnie ci się udzieliły. :) Dziękuję za komentarz! Panda każdego dnia pokazuje mi swoją miłość (chociaż czasem w dziwny sposób :P).

      Usuń
    2. Czuć, czuć że od serca i sercem <3
      Śliczny kundelek, piękny i te oczy <3
      Na swój sposób? Bo to Pandzia miłość :D

      Usuń
  2. Łzy się w oczach zachęciły. Prześliczny piesek. 😊

    OdpowiedzUsuń
  3. Też przygarnęłam kundelka, którego ktoś wyrzucił zimą na ulicę. Miał może ok.miesiąca. Gdy czytam o Pandzie, to jakbym to ja pisała. Miałam podobnie. Moja psinka też jest żółta, lubi leżeć do góry brzuchem, szczeka na wszystko, ale jest bojaźliwa itd. Wypisz, wymaluj moja Żabka, to chyba dalsza rodzina Pandy...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz